Kitesurfing to nie sport dla każdego.
Drodzy łonabi kitesurferzy!
W kolorowych czasopismach, na Instagramach czy co tam aktualnie modne przewija się coraz więcej zdjęć i filmów, na których prezentują się pływające na kajcie laseczki w obcisłych, kwiecistych lateksach (piękni chłopcy też oczywiście).
Kajt to niezwykły sport, do tego uprawiany głównie w otoczeniu cudnej przyrody. Nie ma co się dziwić, że działa na wyobraźnię, budzi podziw i chęć polansowania się czego konsekwencją są tłumy zainteresowanych jego opanowaniem. Wraz z nimi mnożą się firmy i organizacje zapewniające, że kajt jest łatwy i dla każdego. Nic bardziej mylnego!
Jeśli więc nie chcesz marnować swojego czasu i pieniędzy na coś co nie jest dla Ciebie – zapraszam do lektury!
Uprawiać kitesurfing może niemalże każdy ale nie jest to sport dla każdego!
Jak tytułowe zdjęcie prezentuje – na kajcie pływają nawet osoby niepełnosprawne (autor tych słów był uczestnikiem jak dotąd jedynego szkolenia z parakitesurfingu na świecie). Faktem jest, że od strony sprawności fizycznej kajt jest stosunkowo mało wymagający (w przeciwieństwie do parakajta, który jest ekstremalnie trudny). Jednak nie oznacza to, że każdy powinien go uprawiać i się do tego nadaje. To tak jak np. z esperanto – każdy go może się nauczyć pytanie tylko po co?
Bariera finansowa.
Pierwsze pytanie na jakie należy sobie odpowiedzieć to: czy stać mnie na kajta? Zanim przejdę do liczb od razu odpowiem – kajt to bardzo droga rozrywka.
Zaczynamy od szkolenia.
Średnio za godzinę zajęć indywidualnych płaci się od 120 złotych w górę. Istotny jest tutaj mnożnik – czyli to ile godzin zajmie nam opanowanie tej sztuki. Przeciętnie trwa to około 12tu godzin. Jeśli jednak na codzień nie masz nic wspólnego ze sportem i do tego na karku koło lat czterdziestu to raczej zakładaj coś między 20 a 30 godzin. To jeszcze nie wszystko. Kolejnym kluczowym czynnikiem jest ciągłość szkolenia. Kajta nie opanujesz w dzień ani w dwa. Za to opanujesz go znacznie szybciej mając możliwość ciągłego, codziennego ćwiczenia. Znam osobiście masę osób, które mogą na naukę poświęcić np. jeden tydzień w roku i z tego tygodnia trafiają im się 2, może 3 dni z warunkiem do nauki. Nauka wtedy trwa latami a ilość godzin potrzebna do zakończenia szkolenia gdzieś po horyzont się wydłuża.
Zapomniałbym jeszcze dodać, że pływać na kajcie nie nauczysz się w Wawie czy Ciechocinku ani z podręcznika w domu. Jedni jadą do Chałup, inni lecą do Egiptu, Kenii czy Wietnamu. Oczywiście to dodatkowe, często nie małe pieniądze, które trzeba do budżetu dodać.
Kupno sprzętu.
Tutaj wielkość budżetu jest nieograniczona. Jeśli szukamy oszczędności to na rynku wtórnym jest ogromna ilość sprzętu dostępna w bardzo atrakcyjnej cenie. Zwrócę jednak uwagę, że posiadać należy minimalnie dwa rozmiary (lub docelowo od razu zakładać kupno kolejnych) aby sensownie wykorzystać zmienne warunki wiatrowe. Idąc tak po minimu: kajt 2,5k + bar 1,0k + deska 1,5 + trapez 0,6k + pianka 0,6k. Czyli trzeba szykować minimum 6-7 tysięcy.
Wyjazdy.
Jak już nadmieniłem w Ciechocinku nie popływamy. Zalew Zegrzyński jest słaby i rzadko wieje a jak już złapiesz bakcyla to będziesz chciał jak najwięcej pływać. Tym bardziej jeśli interesuje Cię coś więcej niż pływanie w lewo i prawo bo oranie wody na dłuższą metę nie jest zbyt pasjonujące. Konsekwencją tego jest konkretny budżet na wyjazdy. Nie byłeś jeszcze w Brazie? eeee, to co Ty mordo wiesz o kejcie! ;D
Bariera psychologiczna.
Nie należałem kiedyś do osób zbyt cierpliwych. Szybkie życie w mieście to raczej ADHD niż medytacja. No a tutaj, na plaży cierpliwość to must have ziomeczku! Jak się nie opanujesz to rzucisz to wszystko w cholerę lub zarośnie pająkiem w piwnicy.
Wyrwałeś w końcu ten tydzień urlopu, uzbierałeś na szkolenie – jedziesz… i czekasz na wiatr. Cierpliwie czekasz, no k…a mać miało wiać! Cierpliwe czekanie na wiatr to sztuka, bez opanowania której nie pakuj się na kajta!
Parę osobistych doświadczeń. Jest maj roku 2004, coś tam się na Zatoce już szurało i w końcu uciułałem na ten pierwszy wyjazd na laguny Egiptu. Dwa tygodnie wzięliśmy, żeby nie było. Pierwszy dzień coś powiało, drugiego max z pół dnia… a potem do końca to już tylko pęcherze od poparzeń na gębach leczyliśmy lokalnymi trunkami. To często jest normą i zdarzyło mi się wiele razy. Wyjazd na tydzień i z tego 2h pływania. Parę takich przygód i zaczynasz się zastanawiać czy to był na pewno dobry pomysł ten kitesurfing…bo w sumie więcej picia niż pływania.
A może jednak piłka?
Jeśli jednak stać Cię na kajta i wystarczy Ci, że popływasz te kilka dni w roku to zatrzymaj się jeszcze na chwilę i zastanów – czy wewnętrznie czujesz, że to jest właśnie to czemu chcesz się poświęcić? Czy odpowiada Ci to, że w kajtowym towarzystwie zaimponujesz opowiadając o swoich marzeniach i pasjach a nie o tym czym przyjechałeś na spot? Czy pasuje Ci spędzać czas z ludźmi, którzy do Biedronki idą na boso a wieczorem zamiast odpalić 50 calowy telewizor patrzą się w zachodzące słońce? Czy sprawi Ci radość nocleg w szałasie na plaży z kolejką do wspólnego afrykańskiego kibla? Czy nie odrzuca Cię myśl o posiłku z lokalnej budy na ulicy gdzieś w Azji?
Jeśli dalej jesteś na TAK to zapraszamy. Kitesurfing to radość, pasja i wzajemne wsparcie. Bo kto Ci wyląduje latawiec na koniec sesji?