Koronawirus vs branża surf.
Kitesurfing odgrywa pierwszoplanową rolę w moim życiu. Zajmuję się nim 365 dni w roku i aktywnie działam w każdym jego obszarze. Aktualnie spędzam sezon zimowy w Wietnamie – na lagunie My Hoa. Wietnam był jednym z pierwszych krajów, do których dotarł wirus. Szybko podjęto tu bardzo konkretne działania, żeby nie doszło do epidemii i to z bardzo pozytywnym skutkiem. Po miesiącu nie było już nowych przypadków, chorzy zostali wyleczeni (zero ofiar śmiertelnych). Stało się jednak coś, czego chyba mało kto się spodziewał – przyszła druga fala … prosto z Europy. Po trzech tygodniach bez wirusa mamy kolejny kryzys.
Pierwsza fala trafiła w sam początek wysokiego sezonu w Wietnamie (koniec grudnia). Wtedy jednak pomimo krzyczących ze wszystkich stron nagłówków Europa była jeszcze wolna od wirusa a w związku z tym nie spadły na nią żadne poważniejsze jego konsekwencje. W styczniu już wszyscy zaplanowani klienci dopytywali o sytuację i zastanawiali się nad bezpieczeństwem przyjazdu. Potem na krótko nastąpił spokój by chwilę później ‘chaos’ rozpętał się na nowo – tym razem po stronie Europy – najważniejszego rynku kite/wind/surf na świecie.
Będąc bliżej ‘źródła’ korony, siedząc na pustej wietnamskiej plaży zastanawiam się nad tym co nastąpi dalej i jakie to będzie mieć konsekwencje dla branży surf.


Kto straci, kto zyska.
Perspektywa Wietnamu rzuca nieco światła na analizę sytuacji. Jak wcześniej wspomniałem, szybkie i zdecydowane działania Wietnamu zatrzymały rozwój epidemii. Konkretnie chodzi o ograniczenia w podróżowaniu. Zamknięto granicę z Chinami potem z Koreą itd. Wszystkie przypadki są śledzone, osoby podejrzane o kontakt z chorymi poddawani kwarantannie, obszary, w których przebywają chorzy – izolowane. Nie mogę powiedzieć, żeby mi się to z perspektywy freemana podobało ale jednak takie rozwiązania (również realizowane w Chinach) działają najskuteczniej. Niestety niosą za sobą bardzo wyraźne konsekwencje, które jako pierwsza odczuwa branża turystyczna.
Mamy do czynienia z dwoma faktorami, które są tutaj kluczowe:
1) strach po stronie klienta,
2) ograniczenia w przemieszczaniu się.
Ad. 1) Pierwszą grupą, która zawsze jest najbardziej wrażliwa na wszelkie zagrożenia są rodziny z młodymi dziećmi. Niezależnie od faktycznego poziomu ryzyka instynkt macierzyński przejmuje kontrolę nad wszelkimi racjonalnymi ośrodkami. Jednak w tym przypadku problem rozlał się znacznie szerzej i dotyka grupy, która w surf turystyce jest najistotniejsza – przedsiębiorcy i menadżerzy wyższego szczebla, których przed wyjazdami powstrzymuje nie tylko obawa o zarażenie ale też widmo kwarantanny. O ile poprzez własne działania możemy ograniczyć ryzyko zachorowania to już wpływu na to kto leci z nami samolotem nie mamy. Dodatkowe dwa tygodnie przymusowego urlopu może nie iść w parze z biznesowymi obowiązkami. Na sam koniec dochodzi do tego wszystkiego niepewność. Kto miesiąc temu spodziewał się, że sytuacja w Europie stanie się tak złożona?
Ad 2) Tu nie ma co za dużo analizować – do większości miejsc we Włoszech w tej chwili już nie polecimy. Do Wietnamu także ale to akurat dlatego, że 10 marca wstrzymano wydawanie wiz obywatelom większości europejskich państw. Kierunków, które są zamykane jest i będzie coraz więcej bo ograniczenie rozprzestrzeniania się tej zarazy może być realizowane tylko przez ograniczenia w poruszaniu się… niestety.
Te dwa czynniki sprawią, że branża wyjazdów zagranicznych może myśleć o tym gdzie się samemu udać na urlop na najbliższe miesiące. Dodatkowym ryzykiem jest to, że lada moment zaczną upadać przewoźnicy (dla przykładu największa koreańska firma lotnicza, działająca od 69 roku ma już dziś ogromne problemy) ale też słabsi touroperatorzy. Łatwo będzie zostać z biletem w kieszeni albo poproszonym o wyprowadzenie z hotelu bo padł tour operator.
Bez branży wyjazdowej nie pociągnie cała masa szkółek w południowej Europie czy dalej na świecie. Najbardziej współczuję tym nowym, które dopiero co zainwestowały w biznes. Ratunkiem będzie jedynie rynek lokalny i to, że tak wielu z nas robi to z ogromnej pasji do sportów wodnych.
Te dwa obszary będą miały istotny wpływ na rynek sprzętu, choć nie tylko one. Konsekwencją wirusa będzie istotne spowolnienie gospodarcze a za nim idzie niepewność co z kolei prowadzi do ograniczenia zakupów dóbr wyższego rzędu (inne niż produkty podstawowe).


Podsumowując – stracą firmy organizujące wyjazdy, stracą szkółki, stracą sklepy i dystrybutorzy. Czy ktoś może na tej sytuacji zyskać?
Poza producentami masek, które stały się symbolem pandemii koronawirusa na pewno na całym zamieszaniu zyskają klienci. Przynajmniej w pierwszym roku. Wiele firm organizujących wyjazdy ma już wykupione hotele, zapłacone zaliczki za łodzie na kite safari a dystrybutorzy czekają na sezon z wypchanymi magazynami. To spowoduje wysyp wszelkiej maści wyprzedaży i mega obniżek, z których będą mogli skorzystać co odważniejsi klienci.
Z drugiej strony środowisko surf wydaje się mieć parę specyficznych cech, które powinny nam pomóc przetrwać. Po pierwsze – uzależnienie od pływania 😀 Większość osób, które znam ze spotów nie potrafi żyć bez pływania. Wy gdzieś będziecie musieli tego narkotyku zażyć! Jeśli nie w Grecji, nie we Włoszech czy Egipcie to jedyne miejsca, które mogą pozostać aktywne to lokalne/krajowe spoty. Być może spowoduje to zalew jeszcze większą ilością ludzi naszego ukochanego Półwyspu.
Z drugiej strony wyobraźmy sobie jak szybko może się rozprzestrzenić epidemia na tak gęsto zamieszkanych w sezonie kempingach, gdzie nikt przecież nie siedzi zamknięty w przyczepie tylko czas spędza się wspólnie. Objęcie kwarantanną całego Helu to by było coś! Mam nadzieję, że nic takiego się nie wydarzy jednak nie jest to scenariusz nie możliwy. Jego realizacja miałaby dla naszej branży już bardzo poważne konsekwencje.
Wspomniałem, że środowisko surf ma parę cech, które mogą nas uchronić przed najgorszym. Kolejną z nich jest z pewnością ponadprzeciętna świadomość i wykształcenie. Myślę, że nie ulegamy tak łatwo panice i jesteśmy na tyle elastyczni aby sobie z tym zagrożeniem poradzić czy też funkcjonować w sposób, który znacząco ogranicza możliwość zarażenia się. Ostatnia cecha, na którą zwrócę uwagę to ‘porozumienie ponad podziałami’. Nie znam drugiej branży, gdzie konkurujące ze sobą firmy miałyby tak fajne relacje (oczywiście są wyjątki). Dotyczy to również klientów, z którymi bardzo często się zaprzyjaźniamy.
PODSUMOWUJĄC
Branżę surf czeka bardzo trudny okres a ja mam na tą okoliczność dwie odezwy.
Pierwsza – do klientów: potrzebujecie nas może i bardziej niż my Was. Nie proście o zniżkę na wyjazd czy sprzęt. Pomóżcie nam przetrwać.
Druga – do naszego światka. Wspierajmy się w tym czasie jak i gdzie się tylko da. Obserwujmy się nawzajem i nie bójmy zawołać o pomoc.
Ściskam Was wszystkich i do zobaczenia na wodzie! – Doktor.